zdarzył się taki rok.

stwierdzam, iż jestem zwolenniczką podsumowań okazjonalnych mniej lub bardziej, wcale nie po to, aby wyciągnąć pokrzepiające czy dołujące statystyki, ale po to, żeby wywnioskować czy bieg na orientację przedsięwzięliśmy w odpowiednią stronę.


jeśli istnieje klasyfikacja czasu i nie jest ona hipokryzją, to 2010 był rokiem, o którym nawet nie śniłam.
proste założenie ogólnej szczęśliwości, spełnienia marzeń i podbicia świata, które zawsze jest po to, żeby motywacja w czasach zarazy gdzieś jeszcze istniała chociaż ostatkami, otóż to proste założenie krok po kroku stało się faktem.


nigdy wcześniej nie czułam, że wybierałam tak właściwie i konsekwentnie, nigdy aż tak nie wierzyłam, że warto, nigdy nie miałam pojęcia, że właśnie tak smakuje szczęście.

nie będę już skakała po pokoju i udawała wokalistki rockowej, boje się o sufit :)


dziękuję Wam za 2010 - za stópki Froda, słoneczną bardachę Latinie, Kalibardachora (<3 D), nornicę Kici, spartańskie mecze, greendiff, projekciory, czekoladę. i każdą chwilę 2010.


kis kis bang bang,
Kalina 

0 komentarze: