on the road of rocky road

czasami kilka dni kaszlu i kataru reguluje optykę. tym bardziej w kwiecie wieku. bo niby już nie ma czasu, ale chyba największą pułapką, w którą zapędzamy się co dzień, jest właśnie brak.

kobiety tęsknią. ostatnio za słońcem. często za przepuszczaniem w drzwiach. i za podawaniem płaszcza.
tęsknią za marzeniami, na które zabrakło im już czasu.
czasami tęsknią za odgrzanymi naleśnikami i z pozoru grzecznymi mężczyznami, którzy nie zmęczyli ich wszechwiedzą.
tęsknią za samotnością, której tak bardzo uciekają, a od której dostały zbyt wiele pordzewiałych i wyważonych furtek. bo oczekiwanie stało się synonimem nieprzydatności, frustracji i braku atrakcyjności. a o to przecież chodzi.

oby przed siebie. przemykamy subwayem. twarze powtarzane, zamazane, znikają.
chciałyśmy tylko wyprzedzić marzenia, spotkać wysokiego bruneta i zrealizować idealny plan.
zazwyczaj kończy się z pokracznym blondynem, który urządza w naszym sercu Hiroszimę, pozostawiając nas sobie samym na przestworze alkoholowego oceanu smutku.

Hank Moody, a raczej Tom Kampios, miewa rację, że kobiety są już tak zdesperowane, że nawet w seksie rozpaczliwie szukają miłości. chociaż chciałyby, żeby nie był on tęsknotą, tylko życiem.

nie wiem ile z nich wypadło, a ile jeszcze wypadnie z toru. wierzę, że moje przeczucie, że przyszedł czas, aby poczekać na czas, jest prawdą.