jednak książkowo.

ponieważ pozostaję obecnie w fazie liminalnej, której potrzebuję i którą postanowiłam zafundować sobie do drugiej połowy przyszłego miesiąca, przyszedł czas na zmiany w tzw. higienie życia.

ostatnimi czasy oprócz stosów lektur do szkoły i około-szkolnych historii, zaprzestałam czytania, oglądania, pisania (oprócz tego "zawodowego"), pędząc od poranka do wieczora bez opamiętania. i tłumaczyłam sobie, że kiedyś dam sobie czas. nie jest to dobre rozwiązanie, bo w czasach pędzącej konsumpcji, do tejże konsumpcji stale przybywa, a nie ubywa. dlatego też basta!

zaczęłam nieśmiało od kina. lista do obejrzenia sporządzona, stos dvd też odłożony. ale jak wiadomo - obrazki przyswajać najłatwiej. następnym krokiem, który już poczyniłam, było więc wydanie masy pieniędzy, stypendium i jeszcze więcej na książki. zatruty duch musi przejść detoks.

rozpoczęłam od poradników. Allen Carr całkiem konstruktywnie mówi mi, że palenie jest głupie, nawet mu wierzę, ale zawsze można sobie przypisać "ale". także przy "ale" jeszcze chwilę pozostanę, natomiast odkryłam Dominique Loreau, może w pewien sposób zachodnią fanatyczkę zen, jednak "Sztukę prostoty" traktuję na razie całkiem poważnie, wynosząc po kolei bibeloty i nie do końca skompletowane przedmioty z pokoju. dopiero zaczynam "układać przestrzeń" - kryptonim tej misji, ale podejrzewam, że coś ona wniesie, nawet jeśli to miałoby być tylko miejsce w szafie, a przecież każda z nas wiem jakież to błogosławieństwo ;)

czeka na mnie stos antropologicznych, estetycznych, literackich smakołyków. wyszukałam Rosenberga i Katz, w końcu znowu historia i aura. w końcu wyszłam na powierzchnię.




dla frankofonów Dominique live:



Un bureau minimaliste avec Dominique Loreau
Załadowane przez: Psychologies-com. - Obejrzyj oryginalne wideo z sieci.

no love, no glory

Follow my blog with bloglovin




dziś jest spokojnie i leniwie. Damien Rice mnie roztkliwia, ale jakoś idealnie na długi zimowy wieczór z miętą, papierosami i wielkim mindfull.rar do rozpakowania.


life goes easy on me. nie książkowo i tak jak być powinno. zawsze na ostatnią chwilę i na cienkiej linii oporu. nie, to nie łatwe. ale bezcenne, chociażby dla kilku słów i dla kilkunastu minut z dwiema naj.
miłość jest fajna. przerażająca jako przypisane uzależnienie, wtedy jest mniej fajna, ale wtedy właśnie wychodzi na to, że po prostu się nie znam. chociaż fantastyczne dziewczyny, które znam twierdzą podobnie, że same (te inne) zakładają sobie kaganiec na aspiracje i przymocowują do krótkiej smyczy.
dlatego pytanie mnie jak być silną i niezależną rozmija się z wartościowaniem, na przyszłość. należy zacząć od tego, żeby w siebie uwierzyć.

los pokazuje, że zazwyczaj mało okoliczności zachodzi samoistnie. po pierwsze, jeśli zostawiamy go w pozycji nie-zależy-mi. nikt nie lubi być olewany. pretensje i złorzeczenia na okrutne życie potem nie pomogą. plany i marzenia są funkcjonalne. i do tego nie potrzeba życiowych wyborów i decyzji. ani oczekiwań. a wyjdzie.



a na koniec obejrzałam jeszcze Freedom Writers, jeśli wątpisz poczytaj o Erin Gruwell .

dziwnota. lubię to!

dziś usłyszałam słowa, na które można czekać całymi latami.

dlatego mogę trafić na pustynię albo Antarktydę (na którą ostatnio chciałam się wynieść), mogę zostawać po-tysiąc-krotną wariatką każdego dnia, możecie mnie przekonywać, że przestrzeń nie daje spokoju - nic to nie zmieni. bo bycie dziwnym to przywilej wyboru, w który brnie się świadomie, za który można być kochanym (lub nienawidzonym - wybierz opcjonalnie). to stan, którego nie oddam.

po tych oto egzystencjalnych wynurzeniach, pora na dobranoc.