life@samsung

oficjalnie już :) Kal w projekcie SamsungImaging.
zapraszam! :)

czar prysł

kiedy miałam 8 albo 9 lat zrozumiałam, że cała magia Wesołych Świąt jest tylko szopkową ułudą. pamiętam dokładnie, że była wtedy 23 po wigilii, a ja siedziałam nad prezentami i płakałam, że wszystko się skończyło, a czas mija bez sensu.

jeśli wierzyć w cyrkularny bieg dziejów, to mam wrażenie, że moje właśnie się zbiegły. kolejna rodzinna impreza, kolejny raz patrzę z poczuciem radości i w pewien sposób z sentymentem na tą naszą rodzinność i ścisłe więzy, ale brakuje w tym jakiegoś sacrum, przeżycia. kolejna codzienna sprawa, z której już dawno przestaliśmy zdawać sobie sprawę, że takową się stała...

poza tym moje "starzenie się" zaczyna sprawiać, że wariuję sama ze sobą. sto milionów racjonalizacji wybuchów. powinnam doktoryzować się z pirotechniki emocjonalnej. oraz założę szkołę rycerską dla dziewic i samotnych matek. czasami po prostu wiara w wyższe levele jest tak cholerne trudna. ale jest zbawieniem od całego tego syfu, który w końcu by mnie bez niej porwał.
a wciąż nie wiem czy warto żyć na przekór, ale to najlepsza metoda, jaką udało mi się do tej pory znaleźć w tym szaleństwie...

hamatia współczesności

bywa tak, że z frustracji i bezsensu rodzą się najlepsze idee. ale częściej bywa jednak na odwrót. na szczęście kilka ostatnich tygodni nie pozwoliło mi nawet pobieżnie zastanawiać się nad sensem czy bezsensem. do poniedziałku, bowiem nowy tydzień rozpoczął kubek latte z miodem i cynamonem (chociaż mówię tfu i ble "w wielkim mieście", to jednak kawę w tym stylu uwielbiam) nad tzw. poczytnym brukowcem mejd in Poland, tym samym, który ustawia wszystkie celebryckie sesje ślubne na kilka tygodni przed faktem, żebym mogła bawić się we "wskaż 73 różnice między ustawką, a reportażem". przystanęłam nad wywiadem Najsztuba, ciut miałkim i monotematycznym, jednak chyba nawet prawdziwym, ze spadającą gwiazdą Kayah. padło tam jedno zdanie, które polubiłam jako kwintesencję już kilkumiesięcznego w sumie zjawiska podsumowywania kondycji polskiego młodzieńca. 
Żyjemy w kraju, gdzie są fantastyczne babki, natomiast z facetami jest gorzej...
i zaczęłam się zastanawiać jak to jest, pomimo, że moja generalnie mało-kobieca mentalność, moje zwyczaje upojenia, moje papierosy i całe to moje kurwa czyste łobuzerstwo, odstające od norm dobrze, porządnie, w duchu ewangelicznym wychowanej dziewczynki, i nawet moja niewyczerpana miłość do "moich chłopaków", nie zaprzecza, że tak istotnie jest. żyjemy w czasach, w których kobiety odstające od szarej, brudnej, przetłuszczonej albo słodko-idiotkowatej średniej krajowej są spychane na margines.oraz chciałabym oświadczyć, że to nie jest rezultat manifestu feministycznego, ale analiza spostrzeżeń i przegadanych godzin.

ostatnio usłyszałam, że powinnam napisać książkę. na książkę nie mam czasu, jednak targa mną przemożna chęć wypisywania się od nowa. ah! ta zamierzchła poecia kariera!
o ile osobiście zdołałam wypracować w sobie dystans i względny spokój do tego, że niech będzie - bywam prawdopodobnie fantastyczna, a z facetami gorzej i doskonale wiem, że gdybym mówiła mniej trafnie, przy okazji nie przeklinała notorycznie (może zatem powinnam tylko pisać - w mowie piśmiennej wulgaryzmy prezentują się niekorzystnie) i nie przejawiała symptomów emancypacji, o tyle drażnią mnie ludzkie działania autodestrukcyjne i nie potrafię sobie jeszcze z nimi radzić.

po pierwsze to nie rozumiem zbędnego gadania nie-wiadomo-o-czym, co pewnie niedługo zaowocuje uznaniem mnie za gburka burka niebawem, i nie-konstruktywnych zabiegów komunikacyjnych. pewnie dlatego wolę gadać z facetami...

po drugie zaczęłam czcić niezależność jednostkową i włącza mi się ostatnio wark na próbę ukrócenia mi jej. za kilka lat mogę zostać pustelniczką :D

po trzecie i najważniejsze albo się zestarzałam (chociaż sterta romantycznych lektur dzieciństwa zrobiła mi to chyba już wcześniej) - nie rozumiem oddania i zaangażowania bez odpowiedzialności za drugą osobę w stanie dorosłości.

taka oto refleksja mnie nawiedziła, przez którą nie mogłam zasnąć, a teraz muszę ze względu na świąteczne zakupy za 6 godzin.

estetyka softbox


RGB


Zofia płonie!





studio 2 po raz 1.

wczoraj pierwszy raz zupełnie samodzielnie weszłam do studia na prawie 4 godziny. cytując pewną reklamę: bezcenne! :) czuję wielki krok do przodu tym samym. a do tego ze swoją wrodzoną gracją zdołałam się nie zabić o kable, żelastwa i obciążniki oraz niczego nie zepsułam :) a efekty o takie - BEZ fotoszopa:


colorful winter


TFU

I jest! po miesiącach skrytych przemyśleń i kilku oficjalnych zebraniach, małe ziarenko chęci i śmiałości wykiełkowało w kilkunastu osobach, które kierowane przewrotnością, chciałyby szerzyć kulturę i sztukę pod trywialną nazwą TFU. i tym może sposobem wszystkim wielkim "twórcom" uświadomić, że mniejsza sztuka nie jest wcale większym tfu. Hasłem przewodnim naszej inicjatywy stało się całkiem przypadkowe WŁĄCZAMY ZIELONE ŚWIATŁO!, ale jakże adekwatne :)

Na razie zapraszamy Was kolektywnie do
TFU na Facebooku
oraz
TFU na gronie