tfurczo staram się patrzeć w stronę słońca.

generalnie to jest tak zimno i śnieżno, że mi już mózg zamarzł, zbuntował się i nie wiem czy podejmie pracę, a czeka nas (mój mózg i mnie) jeszcze oralna batalia z architektury (tak to się zowie z czasów greki starożytnej Moi Drodzy, jeśli się ktoś zgorszył). aktualnie siedzę na łóżku i słucham "Symfonii fantastycznej", fantastyczną to czując podczachową pustkę.

jeszcze ostatkami rozsądku wzięłyśmy się z Agu do ogarniania biznesów (ho ho ho) , więc zapraszamy już na www tfu

jest źle, jest posucha i kwiat młodzieży polskiej się marnuje - coraz smutniej na to patrzeć drodzy panowie, którym wygodniej, cieplej, bez zbędnych wytężeń mózgu w ramach własnego auto-kasko. i w ogóle aktywizację spalmy na stosie. no ja żem nie pojmuję tegoż paradoksu w stopniu coraz bardziej zaawansowanym. 
"iść, ciągle iść, w stronę słońca". nie zważając, że robicie nam ćmowatość wtórną i nabytą.
coś za coś.
dobranoc.

I WOULD COP THESE

Chłopaki z ekipy Suede&Mesh tuż przed Gwiazdką urządzili prezentowy event dla wielbicieli butów. Weekend 19 i 20 grudnia kręcił się wokół sneakersów w samym centrum miasta. Witryny lokalu przy ul. Chmielnej zachęcały ciepłą kolorystyką i stosami butów w szybach. Skutecznie. Frekwencja dopisała, nawet przypadkowi przechodnie (zdarzały się przypadki w podeszłym wieku) poświęcili kilka minut, aby obejrzeć wystawione okazy. Prawie 200. Nikomu nie przeszkadzało, że plexi i długie śruby, a dyskusje ożywione, jak wiadomo - najlepiej przy piwie. Miło patrzeć "trzecim okiem" jak zajawka przeradza się w solidny konstrukt, miło nawet, kiedy -20, a drabina na środku ulicy służy za statyw :) Krótkie streszczenie tego, co udało mi się "podpatrzeć", a niebawem wersja multi...
A tymczasem, Chłopaki, "it might be loud"! 




czas! dajcie mi czas, kiedy skazana jestem na bezczas.

życie 20godzin albo 22 na dobę przez 14 bądź 21 dni non-stop powoduje kilka rzeczy:
* po pewnym czasie zmęczenie przechodzi w trans samoenergetyzujący
* wszystkie sprawy z półrocza załatwia się w 2-3 noce
* sen jest błogosławieństwem, w każdej formie, w każdej pozycji, szczególnie w MZK
 to takie 3 podstawowe.

ostatnio zaskakuje mnie jak bardzo to życie szybkie i wymagające mnie zahartowało; dźwiganie wszystkich książek w plecaku, mniej niż 8 godzin snu od 8-10lat (swoją drogą nie mogę się nadziwić, kiedy rówieśnicy mówią "ja muszę spać 8 godzin, bo inaczej nie funkcjonuję"). przyjęta zasada, że zawsze dam sobie radę czy sprawa rozbija się o niegodziwość, demokratyzację blogosfery czy zwykłą przyjacielską pomoc, jest dobrą linią asekuracyjną. i nie pamiętam już ile dobra i ciepła rozdałam, a ile pogubiłam.

życie w odchyleniu od standardu naraża regularnie na marginalizację, na podejrzenia o wariactwa i inne dziwne przypadłości. trochę przestało mnie to przejmować bardzo dawno temu. zresztą i podejście takowe jest raczej stereotypowe.
cały ten blog powstał w oparciu o pewne założenia wyjścia na przeciw stereotypom o nieszczęśliwości w samotności wielkomiejskiej, wielo-fakultetowej i wielozadaniowej. jakkolwiek nudne, złe i żałosne dla tradycjonalistów lub innych szczęściarzy to może się wydać.
a także ile ran ciętych, kłutych i szarpanych odchylenia przynoszą. nic z tego, za bardzo je kocham!

ostatnio nałogowo oglądam dvd czerwcowego wesela, na którym byłam, które generalnie jest jedną z najlepszych imprez, na jakich przyszło mi być. wzrusza mnie kilka momentów, ale Simply Red uświadamia sprawę kluczową.
nie wiem, czy za rok tutaj będę, życie w bezczasie powoduje też potrzeby fundamentalnych zmian w nowej rzeczywistości. cokolwiek się stanie, kiedyś wszystko będzie dobrze...

niedziela, poranek, lądujemy na Syberii.


prawie jak morze w śniegu!

bo w prawdziwej fotografii chodzi o poświęcenie :)

zimowe porządki



Najgorszy październik i listopad od lat już minął. grudzień przemknął,a razem z nim kolejny rok, kolejny bez wytchnienia. Nie wyjeżdżałam z miasta od nie-wiem-kiedy i błogosławiony po-sesji czas, niechaj pozwoli mi to w końcu uczynić, bo zwariuję!
śnieg pada,pada,pada,pada i pada,pada i pada. Aczkolwiek w zeszły poniedziałek tym swoim padaniem do końca już zrewolucjonizował moje mentalne jestestwo. Otóż wysiadłam jak zwykle po godzinnej podróży cudownym 125 w niepowtarzalnym fetorze poweekendowego miasta, rozstrzeliwując po drodze wzrokiem nie mniej niż tuzin przypadkowych ludzi. I na tym przystanku, który stanowi jedna biedna ławunia, zdałam sobie sprawę, że jestem jak ludzik lego na białej niekończącej się planszy. Tylko, że nie doprowadza mnie to do łez. Nie-zawsze o poranku można poczuć tak obiecującą świeżość codzienności. Tabula Rasa. w najlepszym z możliwych momentów. Niedokończone rozkminianie sensu życia nic nie przyniesie.










a 2009 pozostaje rokiem szaleńczego tempa, wzlotów i upadków, AF, Dwa Brzegi, kiepska historia weselnej miłości, gangsterskie pościgi, szczęście i rozpacz, pewność i rozczarowanie - wielki kawał prawdziwego życia. I wiem, że nie wiemy, co dalej jest, ale jesteście Wy i już nic nie jest straszne :*

 

szaro.biało.nowy rok.

phi. Nowy Rok. i był szał. i chyba jestem szczęśliwa. i ciągle pada śnieg. o tak: