od 420 dni

"I'm not a concept (...) I'm just a fucked-up girl who is looking for my own peace of mind.
I'm not perfect."

Krąży opinia, że jestem trochę wariatką i nie zawsze „robię jak trzeba”, więc urodziny też będziemy obchodzić nieszablonowo. Niedawno zaczęło mgliście się przypominać, że kal-ile-ty-potrafisz wisi około roku. Dziś akurat mam małą chwilę natchnienia na spisanie myśli jubileuszowych.

Wszystko zaczęło się od „Eternal sunshine of the spotless mind”. Czasami mam wrażenie, że całe moje świadome życie rozpoczął ten film, w momencie kiedy to wychodząc z kina w kwietniu 2005 roku z moją wielką acz zaprzeszłą już miłością życia, pełna zachwytu i rozmaitych refleksji, przygasłam na jego „nudne jak flaki z olejem”. Wtedy właśnie przemknęło mi przez myśl, że chyba nie będziemy razem i szczęśliwi do końca świata, co po wielu dramatycznych perturbacjach, oceanie wylanych łez i mozolnym budowaniu w próżni, wydaje mi się dziś samoistnym początkiem jednak, nie zaś końcem.
Następnie „Eternal sunshine” powrócił ponad rok później, i tak naprawdę, nie wiem czy gdyby Gondry go nie nakręcił, to w ogóle byśmy z Markiem odkryli, że mamy o czym rozmawiać, a dziś nasza przyjaźń to czasami mój tlen. Najbliższy cel do zrealizowania, który wisi jako obietnica od chyba 2 lat: zobaczyć morze w śniegu!

Tak to właśnie się zaczęło. Prawdą jest kolumna „więc ile?”, ponieważ powstanie tego blogu (niech będzie poprawnie – jak apeluje prof. Bralczyk) zbiegło się z w czasie z intensyfikacją kilku czynników - zaczęłam studiować również weekendowo w AF, czas się kurczył, robiłam dużo zamieszania i zamieszanie robiło dużo wokół i ze mną oraz doskwierała mi frustracja singla w wielkim mieście, który postanowił być po prostu szczęśliwy (biorąc pod uwagę, że pierwszy odcinek „Sexu w wielkim mieście” obejrzałam dopiero kilka miesięcy temu), była to moja własno – rozumnie wymyślona idea na życie, którą zresztą kontynuuję i to z bardziej świadomym i ustabilizowanym podejściem.
Natomiast z „Eternal sunshine” wiąże się oczywiście topos stricte exegi monumentum. Chciałam mieć to miejsce, którego niepamięć nie pochłonie. Chciałam zachować archiwum fiszek z dobrych i złych chwil, obrazów, które mi wyszły albo które chciałabym wyłowić w głowie za tydzień czy 2 lata. Oraz przede wszystkim, aby pamiętać tych, którzy sprawili, że było właśnie tak.

420 dni. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę z upływającego czasu i tempa z jakim on przemija. Wiem, że jestem trochę silniejsza spokojem. Na pewno. Cała masa szczęśliwych chwil, najlepsze urodziny, jakie dotąd miałam, dziękuję. Kilka bardziej kiepskich dni, których potrzeba, aby potem cieszyć się codziennością. Planete Doc Review i FFiS Dwa Brzegi, dowodzące, że w końcu idę właściwą drogą. Satysfakcja i zadowolenie. Z siebie i tego, co mnie otacza. Z tego, że stworzyłam sobie świat, który nie jest idealny, ale taki, jaki potrafiłam sobie stworzyć najlepiej jak mogę.
Dziękuję za siłę i ciepło.
A… podobno tej zimy zobaczę w końcu morze w śniegu :)

Oraz mały sentymentalny plebiscyt za cały rok, nawet jeszcze więcej:
ulubiony post (za erudycję :D)
ulubiony dokument ( za „cudowność”)
ulubiony portret (za prawdziwą radość)
ulubiony film ( za wzruszenie)
ulubiona sesja (za poświęcenie)

PROROK



kolejna w pełni zasłużona nagroda na 53. London Film Festival, a ja nadal wierzę, że pokażą go u nas nie tylko festiwalowo. bo dla takiego właśnie katharsis, jakie daje "Prorok" powinniśmy chodzić do kina.

rzeczywistość piktorialna

„W wieku XX panuje już przekonanie,
że dane społeczeństwo jest nowoczesne,
jeśli jednym z dominujących typów
działalności staje się w nim
produkcja i konsumpcja obrazów”

Susan Sontag

(też dlatego zatrwożył mnie - przysparzając o parskanie - współ-słuchacz zajęć na AF, wysuwając natchnioną refleksję,jakże to fotografia pochłonięta została gołym ciałem, jakby estetyka erotyzmu w modelu społeczeństwa konsumpcyjnego była mglistym trendem lato/jesień 2009, jednak jest to materiał na odrębny temat)

Kultura cywilizacji zatoczyła koło. Zaczęło się od tzw. malowideł naskalnych (te najsławniejsze w Lascaux), przez wiele stuleci wypracowywaliśmy intelektualne narzędzia komunikacji, specyfikacje, świat opisany, a powróciliśmy do momentu, kiedy to właśnie obrazki są odbierane za najbardziej wiarygodne źródło wiedzy o stanie rzeczywistym i poświadczenie informacji. Czy to zasada cykliczności dziejów czy przypadkowy wynik postępu?
Współczesne obrazki, determinujące termin „kultura obrazkowa” można nazwać produktem masowym, który dodatkowo wciąż ewoluuje w swoim obrębie. Dynamika ta historycznie ruszyła w 1839 roku – kiedy to oficjalnie ogłoszono trwałą rejestracje obrazu rzeczywistego na materiale światłoczułym, a następnie w 1925 – w momencie rozpoczęcia masowej produkcji małoobrazkowego aparatu fotograficznego Laica.
Nagle to maszyna zaczęła tworzyć obraz naszej rzeczywistości. Swoiste wynaturzenie, z biegiem czasu okiełznane, udowodniło jak rozwojowa może być technika dla ludzkiego talentu i sprawności twórczej. Wszak fotografia to sztuka artystyczna, która nadal dzielnie broni tegoż statusu. Jednak fotografia jako dziedzina jest najszybciej dewaluującą się kategorią artystyczną. Nie tylko poprzez możliwość nieskończonej ilości kopiowania negatyw – pozytyw, która przez ponad 150 lat uczyniła z obrazu rzeczywistości obraz masowego kształtu i odbioru świata. Po owych 150 latach w 1984 roku na rynek wkracza pierwszy aparat cyfrowy i od tego momentu świat zostaje zapośredniczony przez obraz w każdej sekundzie naszego życia. Abstrahując od podziału na sztukę rzemieślniczą, którą fotografia niewątpliwie – nadto w klasycznej konfiguracji człowiek + maszyna (aparat) - a która to sztuka rzemieślnicza nastawiona była na perfekcje warsztatu w obrębie pojedynczego egzemplarza , sztuka fotografii zaczęła dryfować w stronę sztuki konsumpcyjnej – tej przypadkowej, gdzie ilość zasadniczo wypiera jakość.
Co najciekawsze, jeden z najgłośniejszych mentorów – filozofów XX wieku, Jean Baudrillard niedługo przed śmiercią zdecydował się na publikację swojego dorobku fotograficznego w 2007 roku, który powstawał właśnie od przełomu 1984 i 1985 roku. Zgodnie z główną tezą postulatów filozofii ponowoczesności Baudirllarda, rzeczywistość jest zbiorem symulakrów, czyli kopii obrazu rzeczywistości – współcześnie nie istnieje oryginał, jedynie umowny odbity obraz. Zaczynam zastanawiać się czy nie miał racji. Czy fotografia cyfrowa otwierając nam drzwi nieskończonej implikacji, nie zamknęła bezpowrotnie drogi twórczego autentyzmu zarówno pod względem estetycznym jak i etycznym...

pierwszy dzień zimy



w tym roku zima zawitała już 14 października...

odtąd na szerokie wody...

moja jesień jest w tym roku bambusowa. zapuszcza korzonki w wielkich planach i nieśmiałych marzeniach, a kiełkuje bardzo, bardzo powoli. już nie musi się spieszyć. a tym samym jak bambus w wodzie, dryfuję w selektywnej sieci . 0141b824fdc1e2bb1373d5c8fc2f64de

"Mileńka" i inne przypadki z nocnych refleksji o wzruszeniach

jedno z najładniejszych emocjonalnie wspomnień FFiS Dwa Brzegi 2009. o tym jak bardzo prostota potrafi być piękna i na ile siedzą w środku dziewczęce tęsknoty. a gdy dorosłam mam wrażenie, że potrafię się tylko wnerwiać na ukraińską nutę, ale nie dlatego płakałam na projekcji, wiesz...

"Mileńka" Joanny Jasińskiej

memo of Johnny Cash

zaczęło się od "Walk the line", z ciekawości nowym wcieleniem 'legalnej londynki' i zachwytem Phoenixem. ale okazało się, że to tylko początek. Man in black, po prostu posłuchaj. ostatni wywiad Johnnego Casha, 20 sierpnia 2003: ostatni występ Johnnego, 5 lipca 2003:

kiedy świat przewraca się do góry nogami, a inni pielęgnują uczucia w sieci.

nic mnie nie zdziwi. a raczej już bardzo mało zdziwi mnie po ostatnim tygodniu, po którym stężenie adrenaliny przeistoczyło się w bakcyla grypowatego, chyba. i teraz, zainkubowana pod kocem przez większość dnia, szukam cichego ukojenia, obiecuję sobie - owładnięta paniką "wykasływania płuc", że rzuciłam wczoraj papierosy (i bardzo bym chciała jednak,aby nie było już "znowu"), przekopuję blogi erazmusowe a dodatkowo irytuję się żądaniem s&m, które mi tu ciągle wyskakuje - harmonia nie istnieje przecież. coraz bardziej obawiam się, że w końcu zostanę pieprzoną filozofką, bo przerabiam za dużo pytań natury egzystencjalnej, próbując wszystko sobie złożyć, kiedy "na drobniutkie kawałki rozpadamy się". bo nie wiem skąd pochodzi ta siła, dzięki której się podnosimy i samo-dyscyplinujemy, chroniąc się przed zwariowaniem. nie znam też całej masy, a raczej tony, odpowiedzi na mniej lub bardziej ważkie pytania. ale wiem już, że nigdy nie można uwierzyć na 101%, że świat, który się sobie wybudowało, wymościło i wystarało jest najlepszym i najpewniejszym, a najważniejsze - że będzie trwał tak w nieskończoność. choć perypetia człowieka hartuje, to nie przywraca identycznego ładu. ale w tym nowym przyjdzie przecież żyć. strasznie dużo się od poniedziałku napłakałam, a przy nadmiernym płaczu albo wszystko przez jakiś czas wzrusza albo wszystko staje się obojętne. no więc dziś przekopywałam sieć w humorze niewzruszonym, niemalże sarkastycznym, szydząc i parskając (w przerwach kaszlu "od pięt"). w końcu postanowiłam przeczytać bloga Julki z dalekiej erazmusowej Italii, a potem znalazłam wspólnego bloga Julki i Mata z groźnej erazmusowej Germanii i wzruszyłam się z analitycznym do tego wnioskiem - jakim internet jest modernizującym dobrodziejstwem. otóż fajowy to całkiem pomysł na pamiętnik z wyprawy i całkiem romantyczny (o ile zrezygnujemy z pierwotnego ujęcia romantyzmu, czyli czekania i usychania z tęsknoty :> ). kwestia tylko właśnie tego kreacjonizmu. wyjeżdżasz z laptopem pod pachą i aparatem w plecaku, opisujesz świat zastany z załączonym obrazkiem włącznie i ja myślę, że już prawie prawie jestem obok, a rzeczywistość się rozmywa... i czasem napawa mnie poczuciem bezsensu kolejne wielkie pytanie: do czego zmierzamy?

jesień w mojej duszy...

właśnie jej słucha. zdecydowanie. teraz wy usłyszcie jak śpiewa Scarlett.

KONGRES KULTURY POLSKIEJ

na bieżąco: KKP Kraków 2009

Edukacja Elitarna

system jest zły, niesprawiedliwy, zabija kreatywność i zniechęca zdolnych humanistów, o czym osobiście przekonałam się odbierając wynik swojej matury z języka polskiego: podstawa - 54%, po czym moi uczniowie, których przygotowywałam w kolejnych latach zyskiwali o 20% więcej. ja dałam wtedy za wygraną po kilku odwołaniach do OKE i jej mdławych tłumaczeniach. jednak bardzo mnie uradowało, iż instytucje państwowe postanowiły walczyć z tendencjami "pod klucz". Projekt Edukacja Elitarna uczy, że myśleć nie musimy akurat tak jak mgr X, który pisał ów klucz egzaminacyjny mając w głowie swoje i tylko swoje doświadczenia, sposób postrzegania świata i zdobywania wiedzy. I że warto myśleć po swojemu, niekonwencjonalnie, nie tak "jak wszyscy". Powód do radości jeszcze jeden - wśród wykładowców EE znajdziecie dr Radka Muniaka, który uczył mnie interpretować dzieła kultury i wydobywać ich ukryty sens. Zapraszam: EE fb Edukacja Elitarna w DD TVN

z miłości do tworzenia. (chleba także)

pod koniec wakacji (a właściwie większą część września) wpadłam w stan, który nazwałam "fazą emerytowanego susła". leżałam mianowicie pod kocem z książką, udawałam przed całym światem, że jestem chora, bardzo zajęta albo maltretowana przez rodzinę, a tymczasem zażywałam błogiego spokoju, o którym w ostatnim roku dosyć zapomniałam. czasami bezproduktywnemu nic-nie-robieniu towarzyszy przeczucie "za chwilę" aktywizacji. więc kiedy już wyszłam spod koca, a susła zamieniłam na bobra, po kilku wzruszających wieczorach filmowych, stwierdziłam, iż znalazłam się właśnie w momencie optymalnym, pora zrobić kroczek do przodu. od dawna zastanawiałam się czy aby nie umieszczać tu poniekąd refleksji, czego nie robiłam z obawy przed "blogaskowością". jednak kilkanaście dni temu, jadąc tramwajem zauważyłam billboard "blog z duszą", w ramach społecznego outdoor'u. i zachwyciła mnie w środku nocy lekkość, pomysłowość oraz wdzięk, z jakim Liska przedstawia codzienność. bo ona jest piękna, tylko trzeba to zauważyć. polecam! White Plate by Liska