hamatia współczesności

bywa tak, że z frustracji i bezsensu rodzą się najlepsze idee. ale częściej bywa jednak na odwrót. na szczęście kilka ostatnich tygodni nie pozwoliło mi nawet pobieżnie zastanawiać się nad sensem czy bezsensem. do poniedziałku, bowiem nowy tydzień rozpoczął kubek latte z miodem i cynamonem (chociaż mówię tfu i ble "w wielkim mieście", to jednak kawę w tym stylu uwielbiam) nad tzw. poczytnym brukowcem mejd in Poland, tym samym, który ustawia wszystkie celebryckie sesje ślubne na kilka tygodni przed faktem, żebym mogła bawić się we "wskaż 73 różnice między ustawką, a reportażem". przystanęłam nad wywiadem Najsztuba, ciut miałkim i monotematycznym, jednak chyba nawet prawdziwym, ze spadającą gwiazdą Kayah. padło tam jedno zdanie, które polubiłam jako kwintesencję już kilkumiesięcznego w sumie zjawiska podsumowywania kondycji polskiego młodzieńca. 
Żyjemy w kraju, gdzie są fantastyczne babki, natomiast z facetami jest gorzej...
i zaczęłam się zastanawiać jak to jest, pomimo, że moja generalnie mało-kobieca mentalność, moje zwyczaje upojenia, moje papierosy i całe to moje kurwa czyste łobuzerstwo, odstające od norm dobrze, porządnie, w duchu ewangelicznym wychowanej dziewczynki, i nawet moja niewyczerpana miłość do "moich chłopaków", nie zaprzecza, że tak istotnie jest. żyjemy w czasach, w których kobiety odstające od szarej, brudnej, przetłuszczonej albo słodko-idiotkowatej średniej krajowej są spychane na margines.oraz chciałabym oświadczyć, że to nie jest rezultat manifestu feministycznego, ale analiza spostrzeżeń i przegadanych godzin.

ostatnio usłyszałam, że powinnam napisać książkę. na książkę nie mam czasu, jednak targa mną przemożna chęć wypisywania się od nowa. ah! ta zamierzchła poecia kariera!
o ile osobiście zdołałam wypracować w sobie dystans i względny spokój do tego, że niech będzie - bywam prawdopodobnie fantastyczna, a z facetami gorzej i doskonale wiem, że gdybym mówiła mniej trafnie, przy okazji nie przeklinała notorycznie (może zatem powinnam tylko pisać - w mowie piśmiennej wulgaryzmy prezentują się niekorzystnie) i nie przejawiała symptomów emancypacji, o tyle drażnią mnie ludzkie działania autodestrukcyjne i nie potrafię sobie jeszcze z nimi radzić.

po pierwsze to nie rozumiem zbędnego gadania nie-wiadomo-o-czym, co pewnie niedługo zaowocuje uznaniem mnie za gburka burka niebawem, i nie-konstruktywnych zabiegów komunikacyjnych. pewnie dlatego wolę gadać z facetami...

po drugie zaczęłam czcić niezależność jednostkową i włącza mi się ostatnio wark na próbę ukrócenia mi jej. za kilka lat mogę zostać pustelniczką :D

po trzecie i najważniejsze albo się zestarzałam (chociaż sterta romantycznych lektur dzieciństwa zrobiła mi to chyba już wcześniej) - nie rozumiem oddania i zaangażowania bez odpowiedzialności za drugą osobę w stanie dorosłości.

taka oto refleksja mnie nawiedziła, przez którą nie mogłam zasnąć, a teraz muszę ze względu na świąteczne zakupy za 6 godzin.

0 komentarze: