czar prysł

kiedy miałam 8 albo 9 lat zrozumiałam, że cała magia Wesołych Świąt jest tylko szopkową ułudą. pamiętam dokładnie, że była wtedy 23 po wigilii, a ja siedziałam nad prezentami i płakałam, że wszystko się skończyło, a czas mija bez sensu.

jeśli wierzyć w cyrkularny bieg dziejów, to mam wrażenie, że moje właśnie się zbiegły. kolejna rodzinna impreza, kolejny raz patrzę z poczuciem radości i w pewien sposób z sentymentem na tą naszą rodzinność i ścisłe więzy, ale brakuje w tym jakiegoś sacrum, przeżycia. kolejna codzienna sprawa, z której już dawno przestaliśmy zdawać sobie sprawę, że takową się stała...

poza tym moje "starzenie się" zaczyna sprawiać, że wariuję sama ze sobą. sto milionów racjonalizacji wybuchów. powinnam doktoryzować się z pirotechniki emocjonalnej. oraz założę szkołę rycerską dla dziewic i samotnych matek. czasami po prostu wiara w wyższe levele jest tak cholerne trudna. ale jest zbawieniem od całego tego syfu, który w końcu by mnie bez niej porwał.
a wciąż nie wiem czy warto żyć na przekór, ale to najlepsza metoda, jaką udało mi się do tej pory znaleźć w tym szaleństwie...

0 komentarze: