kiedy świat przewraca się do góry nogami, a inni pielęgnują uczucia w sieci.

nic mnie nie zdziwi. a raczej już bardzo mało zdziwi mnie po ostatnim tygodniu, po którym stężenie adrenaliny przeistoczyło się w bakcyla grypowatego, chyba. i teraz, zainkubowana pod kocem przez większość dnia, szukam cichego ukojenia, obiecuję sobie - owładnięta paniką "wykasływania płuc", że rzuciłam wczoraj papierosy (i bardzo bym chciała jednak,aby nie było już "znowu"), przekopuję blogi erazmusowe a dodatkowo irytuję się żądaniem s&m, które mi tu ciągle wyskakuje - harmonia nie istnieje przecież. coraz bardziej obawiam się, że w końcu zostanę pieprzoną filozofką, bo przerabiam za dużo pytań natury egzystencjalnej, próbując wszystko sobie złożyć, kiedy "na drobniutkie kawałki rozpadamy się". bo nie wiem skąd pochodzi ta siła, dzięki której się podnosimy i samo-dyscyplinujemy, chroniąc się przed zwariowaniem. nie znam też całej masy, a raczej tony, odpowiedzi na mniej lub bardziej ważkie pytania. ale wiem już, że nigdy nie można uwierzyć na 101%, że świat, który się sobie wybudowało, wymościło i wystarało jest najlepszym i najpewniejszym, a najważniejsze - że będzie trwał tak w nieskończoność. choć perypetia człowieka hartuje, to nie przywraca identycznego ładu. ale w tym nowym przyjdzie przecież żyć. strasznie dużo się od poniedziałku napłakałam, a przy nadmiernym płaczu albo wszystko przez jakiś czas wzrusza albo wszystko staje się obojętne. no więc dziś przekopywałam sieć w humorze niewzruszonym, niemalże sarkastycznym, szydząc i parskając (w przerwach kaszlu "od pięt"). w końcu postanowiłam przeczytać bloga Julki z dalekiej erazmusowej Italii, a potem znalazłam wspólnego bloga Julki i Mata z groźnej erazmusowej Germanii i wzruszyłam się z analitycznym do tego wnioskiem - jakim internet jest modernizującym dobrodziejstwem. otóż fajowy to całkiem pomysł na pamiętnik z wyprawy i całkiem romantyczny (o ile zrezygnujemy z pierwotnego ujęcia romantyzmu, czyli czekania i usychania z tęsknoty :> ). kwestia tylko właśnie tego kreacjonizmu. wyjeżdżasz z laptopem pod pachą i aparatem w plecaku, opisujesz świat zastany z załączonym obrazkiem włącznie i ja myślę, że już prawie prawie jestem obok, a rzeczywistość się rozmywa... i czasem napawa mnie poczuciem bezsensu kolejne wielkie pytanie: do czego zmierzamy?

0 komentarze: